Do ataku rzucono 26 dywizji i milion czerwonoarmistów. Finowie mogli wystawić zaledwie 10 dywizji i tylko 300 tysięcy żołnierzy. Matematycznie rzecz biorąc, wynik wojny zdawał się być przesądzony, zanim jeszcze walki zaczęły się na dobre. Rzeczywistość miała jednak przekreślić optymistyczne plany "Generalissimusa" Józefa Stalina. Pierwszy snajperski rekord Choć pierwsze wzmianki o snajperach pojawiały się już w XVII wieku, to na szeroką skalę zostali oni użyci dopiero w czasie I wojny światowej. Początkowo tylko w szeregach Imperium Niemieckiego znajdowali się żołnierze z karabinami wyposażonymi w specjalne lunety, dzięki którym mogli ze sporej odległości siać śmierć w okopach aliantów. Brytyjczycy szybko przekonali się o efektywności tego rodzaju walki i w 1915 r. sami zaczęli szkolić własnych strzelców. Snajperem, który zabił największą liczbę żołnierzy wroga w czasie I wojny światowej, był Kanadyjczyk Francis Pegahmagabow z 378 trafieniami na koncie. W okresie międzywojennym większość armii zrezygnowała ze szkolenia strzelców wyborowych. O konieczności posiadania snajperów w armii przekonała dobitnie hiszpańska wojna domowa (1936-1939). W czasie II wojny światowej snajperzy po raz pierwszy odegrali znaczną rolę na polu walki w bitwie pod Dunkierką. Brytyjscy strzelcy byli w stanie znacznie spowolnić przemieszczanie się niemieckiej piechoty, dzięki czemu możliwa stała się ewakuacja tysięcy żołnierzy na wyspy brytyjskie po klęsce operacji we Francji. Najsłynniejszy pojedynek snajperów Najlepszych snajperów w czasie II wojny światowej miała Armia Czerwona, która rozwinęła szkolenie w tym zakresie w latach 30. Sowieci byli szkoleni nie tylko w precyzyjnym strzelaniu, ale także w taktyce kamuflażu oraz w wykorzystywaniu terenu do ukrycia się podczas bitwy. Najsłynniejsza bitwa z udziałem snajperów rozegrała się w Stalingradzie zamienionym przez Niemców w stertę gruzu. W takim teatrze działań radzieccy snajperzy byli w stanie zadać znaczne straty Wehrmachtowi. "Strzały znikąd" pośród ruin miasta, zbierające śmiertelne żniwo zwłaszcza wśród oficerów, przyczyniły się znacznie do obniżenia morale w niemieckich oddziałach. W odpowiedzi niemiecka armia przywróciła kursy dla snajperów; dzięki temu na terenie ZSRR wkrótce pojawiła się znaczna liczba strzelców wyborowych z III Rzeszy. Byli oni przeszkoleni nie tylko w celnym strzelaniu na odległość, ale także w najnowszych technikach kamuflażu. Przewaga ZSRR była jednak ogromna. Najlepszy radziecki snajper Michaił Ilicz Surkow z 4. Dywizji Strzelców zabił w pojedynkę aż 702 niemieckich żołnierzy. Prawdziwą legendą stał się jednak kpt. Wasilij Zajcew, który zabił co najmniej 242 żołnierzy wroga (w tym jedenastu polujących na niego snajperów). Służył on w 284. Pułku Strzelców wchodzącym w skład 62. Armii. Zanim trafił na front, był urzędnikiem w marynarce wojennej. Walcząc w ruinach Stalingradu z armią niemiecką, doczekał się w 1943 r. tytułu "Bohatera Związku Radzieckiego". "Biała Śmierć" z odstrzeloną głową Według serwisu "War is Over", w pierwszej dziesiątce najlepszych snajperów II wojny światowej Sowieci zajmowali aż dziewięć miejsc. Pierwszy niemiecki strzelec wyborowy Matthaus Hetzenauer pojawia się "dopiero" na 24. miejscu z "zalewie" 345 potwierdzonymi trafieniami. Choć dominacja ZSRR jest w tym zakresie niepodważalna, to należy jednak pamiętać, że również Armia Czerwona doznała wielu strat ze strony wrogich snajperów. Miało to miejsce podczas wojny zimowej z Finlandią toczącej się od listopada 1939 r. do marca 1940 r. Fińscy strzelcy w jej trakcie zdołali zadać znaczne straty sowieckiej piechocie. Symbolem tej wojny stał się Simo Hayha, który zyskał sobie przydomek "Biała Śmierć". W ciągu niecałych 100 dni walk fiński snajper zastrzelił co najmniej 505 żołnierzy wroga; oprócz tego miał zabić także 200 kolejnych strzelając z karabinu maszynowego. Zdesperowani Sowieci próbowali się go wielokrotnie pozbyć, za pomocą ostrzału artyleryjskiego; nie przyniosło to jednak żadnego skutku. 6 marca 1940 r. Hayha, w czasie walki, został postrzelony w podbródek. Został jednak szybko ewakuowany z pola bitwy przez swych kolegów, którzy twierdzili, że został on trafiony tak poważnie, iż oberwało mu część głowy. Twardy Fin odzyskał przytomność 13 marca, dzień po zawarciu pokoju pomiędzy Finlandią a ZSRR. Zaraz po wojnie został awansowany ze stopnia kaprala na podporucznika, co było najszybszym awansem w historii fińskiej armii. Krwawa nauczka na przyszłość Armia amerykańska zapewniała tylko podstawy szkolenia snajperskiego. Główny nacisk kładziony był na celne strzelanie na odległość 200-400 metrów; żołnierze nie byli jednak szkoleni z kamuflowania się, co obniżało wartość bojową amerykańskich strzelców. O tym, jak poważnym było to błędem, przekonała Amerykanów operacja lądowania w Normandii w czerwcu 1944 r., a następnie ofensywa w Europie Zachodniej, gdzie dobrze wyszkoleni niemieccy snajperzy zadali amerykańskiej piechocie wiele strat. W Normandii niemieccy strzelcy byli w stanie niemalże stopić się z otoczeniem, po czym w małych grupach otoczyć Amerykanów i ostrzeliwać ich naraz z kilku stron. Byli oni także w stanie przenikać za linie aliantów i zabijać ich aż do momentu, w którym kończyła im się amunicja. Po zakończeniu II wojny światowej wiele państw wprowadziła szkolenia snajperskie oparte właśnie na niemieckich wzorach. Dziesięciu najbardziej zabójczych snajperów II wojny światowej: Nr 10. Wasilij Iwanowicz Gołosow (ZSRR, 422 zabitych) Nr 9. Fiodor Djaczenko (ZSRR, 425 zabitych) Nr 8. Fiodor Matwewicz Ochłopkow (ZSRR, 429 zabitych) Nr 7. Michaił Budenkwo (ZSRR, 437 zabitych) Nr 6. Wasilij Pczelinczew (ZSRR, 456 zabitych) Nr 5. Kulbertinow (ZSRR, 487 zabitych) Nr 4. Nikolaj Jakowlewicz Ilin (ZSRR, 496 zabitych) Nr 3. Iwan Sidorenko (ZSRR, 500 zabitych) Nr 2. Simo Hayha (Finlandia, 505 zabitych) Nr 1. Michaił Ilicz Surkow (ZSRR, 702 zabitych) Siedem tragicznych kart z "Dziennika wojny" Niemiecki Związek Ludowy Opieki nad Grobami Wojennymi zdołał w ubiegłym roku wydobyć na Ukrainie szczątki 816 poległych Niemców z czasów II wojny światowej – informował w kwietniu portal Deutsche Welle. Ekshumacje były prowadzone podczas wojny – zwracały uwagę niemieckie media.
– Nie twierdzę, że nie było bohaterów, a jedynie to, że my ich dziś nie znamy. Tych prawdziwych. Bo ci, których zna każde rosyjskie dziecko, których pomniki zdobią główne place naszych miast, to postaci albo całkowicie zmyślone, albo zmyślone zostały ich bohaterskie czyny – mówi Borys Sokołow, historyk i autor książki „Prawdy i mity wielkiej wojny ojczyźnianej 1941 – 1945”. NEWSWEEK: Panie profesorze, kroczy pan bardzo ryzykowną ścieżką, niczym saper wśród min. Pisze pan, że Związek Sowiecki w trakcie II wojny światowej stracił 43 miliony ludzi. To koszmar, jedna piąta całej ludności! Do tej pory rosyjscy historycy mówili o 20-26 milionach. Co gorsza, twierdzi pan, że podczas wojny w Armii Czerwonej nie było bohaterów. Borys Sokołow: Nie twierdzę, że nie było bohaterów, a jedynie to, że my ich dziś nie znamy. Tych prawdziwych. Bo ci, których zna każde rosyjskie dziecko, których pomniki zdobią główne place naszych miast, to postaci albo całkowicie zmyślone, albo zmyślone zostały ich bohaterskie czyny. To kolosy wykute dłutem komunistycznych propagandystów. Co zaś do strat, przypomnę, że do lat 60. obowiązywała liczba 8-10 milionów ofiar. Później ZSRR przyznał się do owych 20. Wszystko po to, by ukryć prawdę o wojnie. Zrównoważyć jakoś straty rosyjskie z niemieckimi. Prawda zaś jest taka, że jeśli nie liczyć cywilów, straty na froncie wśród żołnierzy kształtowały się 1:10 na korzyść Wehrmachtu. Straty sowieckie były i są tabu, bo ujawnienie prawdy musiałoby pociągnąć za sobą konieczność wytłumaczenia, jak do tego mogło dojść, jak to w ogóle było możliwe. A to z kolei wymusiłoby napisanie historii wojny od nowa. Od nowa? Wszak historia II wojny światowej wydaje się już w pełni opisana. Proszę zwrócić uwagę, że dziś, 20 lat po pieriestrojce i głasnosti, po żmudnym wypełnianiu tzw. białych plam historii i odkłamywaniu, nikt przy zdrowych zmysłach już w Rosji nie neguje, że Stalin był mordercą i tyranem. Ale tylko do roku 1941 i znów od 1945 do dnia swojej śmierci. Na te przeszło trzy lata pomiędzy przeistacza się zaś w cudowny sposób w męża opatrznościowego ojczyzny i narodu. Te przeszło trzy lata niezwykłej metamorfozy dyktatora to czas wojny właśnie. To najprostszy, brutalny wręcz przykład tego, że historia II wojny światowej z pewnością jest dogłębnie zbadana i opisana, ale nie wojna, którą nazywamy wielką wojną ojczyźnianą, a więc konflikt między ZSRR a III Rzeszą rozpoczęty hitlerowską agresją z 22 czerwca 1941 r., a zakończony zdobyciem Berlina i kapitulacją Niemiec w maju 1945 r. W dodatku prawda o tej wojnie jest najgorzej znana w samej Rosji. To okres nie tylko nadal profesjonalnie niezbadany, ale przede wszystkim niewyobrażalnie zakłamany i zmitologizowany w czasach sowieckich. Te kłamstwa i mity wciąż funkcjonują nie tylko w masowej świadomości Rosjan, lecz także wypełniają łamy używanych dziś podręczników szkolnych i, o zgrozo, uniwersyteckich. Na dokładkę część historyków zagranicznych, a zwłaszcza publicystów, powtarza bzdury z zafałszowanych źródeł rosyjskich. Pan w książkach nie dotyka zapomnianych biografii, nieodkrytych dokumentów, pisze pan o sprawach kardynalnych, takich jak: sowieckie straty w ludziach, strategia Armii Czerwonej, kolaboracja na ziemiach okupowanych. To oznacza, że mity i zakłamanie, o których pan mówi, sięgają Rosji po 20 latach od upadku komunizmu prawdziwa historia wielkiej wojny ojczyźnianej jest są więc największe kłamstwa, które zadomowiły się w rosyjskich podręcznikach? Choćby przekonanie, że Armia Czerwona była bardziej profesjonalna i lepiej walczyła w drugiej połowie wojny niż w roku 1941. Czyż nie była tego dowodem choćby operacja Bagration, błyskotliwe zwycięstwo Armii Czerwonej na Białorusi, które zepchnęło Niemców aż do linii Wisły, w wielkich kotłach zmiażdżyło całe korpusy i doprowadziło do fizycznej wręcz likwidacji całą niemiecką Grupę Armii Środek? Czy nie jest to przykład umiejętnie przyswojonej przez Armię Czerwoną strategii blitzkriegu, odrobiona lekcja, po której uczeń przerósł mistrza? Nie. Operacja Bagration była możliwa tylko dzięki miażdżącej przewadze liczebnej Armii Czerwonej – w ludziach, czołgach, artylerii, samolotach. Nie byłoby też mowy o zwycięstwie, gdyby nie lądowanie aliantów w Normandii, które wymusiło wycofanie z Białorusi całego korpusu pancernego SS, i kilka faktów do dziś niedocenianych, jak choćby ostateczna przesiadka czerwonoarmistów z furmanek i archaicznych ZIS-5 i GAZ-AA na amerykańskie studebackery i kanadyjskie chevrolety. Na każdym filmie dokumentalnym, poczynając od roku 1944, te fantastyczne, niezawodne ciężarówki są wręcz symbolem Armii Czerwonej jak pepesza, jak gwiazdka na furażerce. Więc to Amerykanie pokonali... Bez przesady! Ale dochodzimy do dwóch kolejnych mitów. Pierwszy to teza, że anglo-amerykańska pomoc w ramach Lend--Lease miała dla zwycięstwa na wschodzie znaczenie marginalne, drugi, że marginalne było znaczenie otwarcia drugiego frontu i w ogóle wkładu zbrojnego aliantów. Do dziś w Rosji panuje przekonanie, że to Armia Czerwona zmiażdżyła Wehrmacht i że zmiażdżyłaby go tak czy inaczej. Do dziś wykorzystywana jest przez historyków rosyjskich praca Nikołaja Wozniesienskiego „Ekonomika wojenna ZSRR w okresie wojny ojczyźnianej”, wydana w 1947 roku, gdzie pomoc materialna Zachodu w ramach Lend-Lease Act została całkowicie przemilczana. Wzmiankowano jedynie, że stanowiła 4 proc. wartości sowieckiej produkcji wojennej. W podręcznikach rosyjskich stoi, że cała aliancka pomoc to 2 proc. artylerii, 7 proc. czołgów, 13 proc. samolotów bojowych, niecałe 6 proc. samochodów. Te liczby nie są prawdziwe, bo w ZSRR zawyżano poziom produkcji własnej. Dane o sukcesach sowieckiej ekonomiki wojennej, które miały przyczynić się do ostatecznego zwycięstwa, przez dziesięciolecia były argumentem propagandowym dowodzącym przewagi socjalizmu nad kapitalizmem. Spora część kłamstw utrwaliła się na dobre. Weźmy choćby samochody. Jeśli policzyć uczciwie, okaże się, że dostawy zachodnie stanowiły nie 6 proc., ale ponad 32 proc. całkowitej wojennej produkcji sowieckiej, zaś w przypadku samolotów niemal 25 proc. Gdyby nawet przytaczane przez pana liczby były prawdziwe, to mit obalają inne dane dotyczące towarów, które łatwo przemilczeć, bo nie jest to broń. Czyli tuszonka, przysmak czerwonoarmistów, słynna amerykańska konserwa mięsna?Chociażby. Dostawy tych konserw stanowiły prawie 20 proc. sowieckiej produkcji mięsa. Przede wszystkim jednak to surowce. Benzyna lotnicza. W 1941 r. produkcja rodzima pokrywała zaledwie 4 proc. zapotrzebowania. Dostawy alianckie to ponad 51 proc. benzyny lotniczej użytej w czasie wojny przez ZSRR, ponad 53 proc. prochu i materiałów wybuchowych. Metale kolorowe – pomoc z Zachodu – to 82 proc. miedzi, 90 proc. aluminium, 75 proc. niklu, 50 proc. ołowiu. Bez tych surowców przemysł wojenny stoi. Dalej: szyny kolejowe – 83 proc. produkcji wojennej ZSRR, opony i kauczuk – 43 proc., a jeszcze cukier, radiostacje, blachy pancerne, obrabiarki, lekarstwa... Na koniec nie bez znaczenia jest fakt, że dostawy Lend-Lease podtrzymały opór sowiecki w najtrudniejszym 1942 roku, kiedy cały ogromny potencjał techniczny Armii Czerwonej sprzed 22 czerwca 1941 r., zwłaszcza broń pancerna i lotnictwo, już nie istniał, fabryki zdemontowane i ewakuowane na wschód dopiero wznawiały pracę lub przestawiały się na produkcję nowych modeli uzbrojenia. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że bez alianckich dostaw Związek Sowiecki nie wytrzymałby niemieckiego naporu. Nikołaj Nikulin, który, co rzadkość, przesłużył w Armii Czerwonej całą wojnę, w wydanych w Polsce wspomnieniach opisuje koszmar frontu leningradzkiego. Nieustanne frontalne ataki mas piechoty na dobrze umocnione niemieckie punkty ogniowe. Pisze, że kiedy wiosną 1942 r. stopniały śniegi, odsłoniły wzdłuż wciąż niezdobytego nasypu kolejowego, gdzie bronili się Niemcy, góry trupów, z których kolejnych warstw można było odczytać, kiedy i kto szedł do ataku. Na dole rekruci z 1941 r. w letnich mundurach, dalej marynarze z Kronsztadu w czarnych kurtkach, leningradczycy z ochotniczych oddziałów w półcywilu, dalej w białych półkożuszkach zimowy szturm pułków syberyjskich i tak dalej Te frontalne ataki z „hura!!!” na ustach to z pewnością najlepszy przykład braku kunsztu wojennego Armii Czerwonej. Praktyka powszechna jeszcze w 1942 r. Ale czy później?Nikulin leżałby na tej stercie, miesiąca by nie przeżył, gdyby służył jako piechur albo czołgista w pierwszej linii, a nie na tyłach w artylerii, a później jako radiotelegrafista. Nie przeżyłby także po roku 1942, bo bezsensowne szafowanie żołnierską krwią było w Armii Czerwonej normą, aż do zatknięcia czerwonego sztandaru nad Reichstagiem. Tak, frontalny atak masą piechoty i czołgów to przykład typowy. Miałem okazję posłuchać wspomnień dowódcy batalionu, który podczas operacji berlińskiej nacierał na wzgórza Seelow. Cały batalion szturmował tylko jeden niemiecki punkt umocniony. W ataku polegli wszyscy dowódcy kompanii i większość dowódców plutonów. Kiedy dowódca batalionu poderwał żołnierzy do ostatniego szturmu, z ponad 700 ludzi w batalionie zostało już tylko mniej niż 100. W decydującej chwili niemiecki cekaem zamilkł. Okazało się, że strzelec postradał zmysły. Nie zniósł widoku narastających przed schronem zwałów trupów. Ale problem był szerszy niż wciąż powtarzane frontalne ataki. Brak kunsztu wojennego dowódców Armii Czerwonej przejawiał się w schematycznym działaniu, wybieraniu rozwiązań najprostszych, braku oryginalnych pomysłów, które mogłyby zaskoczyć przeciwnika. Do tego lęk przed podejmowaniem samodzielnych decyzji, braniem na siebie odpowiedzialności. Podoficerowie, kręgosłup każdej armii, niczym nie różnili się od szeregowców, a w końcu sami szeregowi szli w bój wyprostowani, biegiem wprost przed siebie, bo nikt ich nawet nie nauczył poruszać się do przodu skokami, kryć się, wykorzystywać ukształtowanie terenu. Wie pan co to takiego wrony? Domyślam się, że nie chodzi panu o czarne nazywano mężczyzn naprędce mobilizowanych na wyzwolonych terenach. Uważano ich za element niepewny, który najlepiej jak najszybciej posłać do walki. Broń Boże zostawiać na tyłach. Formowano więc z nich bataliony, które nie dostawały nawet mundurów, a karabin przypadał tylko tym z pierwszej linii, może jednemu na trzech. Reszta dostawała szpadle, saperki albo kije, prawdziwy oręż mieli zdobyć w boju, na nieprzyjacielu, lub podnieść po zabitych z pierwszego szeregu. Ale dlaczego wrony?Ze względu na cywilne łachy. Żołnierze z osławionych karnych batalionów dostawali przynajmniej karabiny, po łódce amunicji i używane mundury, często zdjęte z trupów. Tylko gwiazdki na furażerce nie mieli prawa nosić. Ci zaś w zimowym przeważnie pejzażu Rosji w szarych paltach i marynarkach wyglądali jak wrony na śniegu. A fachowcy, piloci, spadochroniarze, marynarze podwodniacy, kierowcy, mechanicy czołgów? Przecież jeszcze w połowie lat 30. Armia Czerwona zadziwiła zaproszonych zachodnich obserwatorów gigantycznymi manewrami z udziałem jednostek desantowych, które zrzucano z powietrza wraz ze wsparciem było przed stalinowskimi czystkami w armii i przed gigantycznym napompowaniem Armii Czerwonej techniką, której nie miał kto obsługiwać, bo nie nadążano ze szkoleniem fachowców. Z biegiem wojny też było coraz gorzej. Uzupełnienia nie nadążały za stratami. Przed rozpoczęciem wojny nasi lotnicy mieli za sobą szkolenie pilotażu – 30 wylatanych godzin. Od połowy 1942 roku trafiali na front po zaliczeniu jedynie od 4 do 15 godzin. Świeżo upieczeni piloci niemieccy mieli na koncie 450 godzin szkolenia. Nie przypadkiem przez ostatnie 18 miesięcy wojny, kiedy szkolenie Niemców skrócono do 150 godzin, Luftwaffe traktowała front wschodni jako przedłużenie poligonu. Wysyłano tam żółtodziobów, żeby się ostrzelali, doszkolili w bojowych już warunkach. Dopiero później przerzucano ich na zachód do walk nad Rzeszą z bardziej wymagającym przeciwnikiem, alianckimi wyprawami bombowymi. To w walce z aliantami Niemcy stracili dwie trzecie samolotów. Sowieccy spadochroniarze w czasie wojny wykonali jedną operację, która zakończyła się kompromitująca porażką. We wrześniu 1943 roku zrzucono dwie brygady spadochroniarzy z zadaniem pochwycenia przyczółków na zachodnim brzegu Dniepru. Większość z nich wylądowała w rzece albo wprost na niemieckich pozycjach. Wystrzelano ich niemal do nogi. Dwie brygady! Marynarka wojenna zdołała przeprowadzić zaledwie dwie jako tako udane bardziej skomplikowane operacje desantowe. Pierwsza to ewakuacja załogi oblężonego Sewastopola, druga – desant na półwyspie Kercz. Nie udało się zablokować ewakuacji Niemców z Krymu w maju 1944 r. ani zaopatrzenia i ewakuacji załóg Wehrmachtu z portów bałtyckich w latach 1944-1945. O masakrze radzieckiego konwoju cofającego się w 1941 r. z Tallinna do Leningradu aż wstyd to działo się w warunkach przytłaczającej przewagi floty radzieckiej, zarówno na Bałtyku, jak i Morzu Czarnym. No dobrze, pozostaje więc indywidualne bohaterstwo sowieckiego człowieka. Taki Aleksander Matrosow, jego nazwisko do dziś zna każde rosyjskie dziecko. Jest w wzywała czerwonoarmistów do niszczenia wroga nawet za cenę własnego życia. Takie są też scenariusze najbardziej znanych mitów. Weźmy trzy najbardziej znane: o panfiłowcach, marynarzach z Sewastopola i Matrosowie właśnie. Panfiłowcy z politrukiem Wasilijem Kłoczkowem na czele to 28 bohaterów, którzy za cenę życia 25 z nich zniszczyli 20 czołgów. W rzeczywistości było ich 140, część zginęła, część się poddała, przy życiu zostało 28. Czołgów zniszczyli nie 20, tylko pięć. Cała prawda, którą szybko zatuszowano, wyszła na jaw podczas procesu człowieka, który okazał się jednym z panfiłowców. Sądzono go za kolaborację. W niewoli wstąpił do niemieckiej policji pomocniczej. Marynarze z Sewastopola – pięciu, także pod wodzą politruka –mieli jesienią 1941 r. rzucić się pod niemieckie czołgi z wiązkami granatów i zniszczyć aż 15 maszyn. Pomijając trudność zniszczenia 15 czołgów przez pięciu samobójców, mit ten upada w konfrontacji z faktem, że siły rumuńsko-niemieckie, oblegające w październiku 1941 r. Sewastopol nie miały ani jednego czołgu. Nie miały nawet artyleryjskich ciągników mechanicznych, tylko tabor koński. Matrosow zaś stał się legendą, bo zasłonił własną piersią gniazdo cekaemu. W rzeczywistości padł martwy na otwór wentylacyjny i niemiecka załoga przerwała ogień, próbując usunąć zwłoki. Ten moment wykorzystali pozostali szturmujący i podeszli tak blisko, że Niemcy musieli uciekać. Taka rozprawa z mitami musi być dla pana rodaków historykiem, nie anestezjologiem. Rozprawa z mitem o Matrosowie nie znaczy, że nie mieliśmy bohaterów. Było ich wielu, tylko postali w większości bezimienni, bo na cokoły trafili kamikadze. Da się ich odnaleźć, tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Gdzie?W niemieckich archiwach. Niemcy zwykle odnotowywali np. fakt, że jakiś czołg radziecki zniszczył kilkanaście ich maszyn i zdołał się wycofać. Pomijając bełkot Hitlera o oporze do ostatniego żołnierza, w jednostka liniowych Wehrmachtu taki właśnie model bohaterstwa był promowany. Zniszczyć jak najwięcej sił wroga, ponosząc jak najmniejsze straty. Najsmutniejsze jest to, że ze wszystkich mitów o wielkiej wojnie ojczyźnianej najbardziej odkłamany został ten dotyczący kolaboracji obywateli ZSRR z hitlerowcami. Smutne, dlatego że wiele publikacji czy filmów, zwłaszcza w internecie, wręcz gloryfikuje Andrieja Własowa i ludzi mu podobnych. Tam gdzie zamilkł komunizm, odzywa się nacjonalizm. Cóż, głosowi rozsądku, trzeźwej oceny i rzetelnych badań przebić się przez ten hałas jest najtrudniej. Przynajmniej w Rosji.
"Przed końcem I wojny światowej Niemcy uzyskały prymat na świecie w każdej gałęzi lotnictwa militarnego. Książka Niemieckie samoloty I wojny światowej stanowi szczegółowy, ilustrowany przewodnik po myśliwcach, samolotach rozpoznawczych, szturmowych i bombowych, które służyły w kajzerowskich siłach powietrznych od 1914 do 1918 roku.
Sprawdzamy pogodę dla Ciebie...POCZTANie pamiętasz hasła?Stwórz kontoQUIZYMENUNewsyJak żyć?QuizySportLifestyleCiekawostkiWięcejZOBACZ TAKŻE:BiznesBudownictwoDawka dobrego newsaDietaFilmGryKobietaKuchniaLiteraturaLudzieMotoryzacjaPlotkiPolitykaPracaPrzepisyŚwiatTechnologiaTurystykaWydarzeniaZdrowieNajnowszeWróć 18:19aktualizacja 22:28 Gewehr 98 (Gew98) – standardowy karabin niemiecki w czasie I wojny światowej. Produkowany od 1898 roku do teraz. Wykorzystywany do celów militarnych, łowieckich i sportowych. Karabin został zaprojektowany w zastępstwo Modelu 1888, który był uznawany za wadliwy. System zamka z trzecim ryglem "bezpieczeństwa" użyty w modelu 1898 został opatentowany 9 września 1895 roku przez Paula By US Army - Domena publiczna, lipca 2019 08:16/w Informacje, Polska Radio MaryjaTrzy pochodzące z okresu II wojny światowej niemieckie, dobrze zachowane karabiny maszynowe wykryli w paczce nadanej na Łotwie funkcjonariusze podlaskiej Krajowej Administracji Skarbowej. Przesyłka miała trafić do Wielkiej Brytanii. Broń – karabiny maszynowe MG 34 (Maschinengewehr 34) były w przesyłce kurierskiej. Paczka znajdowała się w jednym z oddziałów firmy kurierskiej. Funkcjonariusze celno-skarbowi natrafili na nią w trakcie prowadzonej tam kontroli przesyłek. Maciej Czarnecki z zespołu prasowego Izby Administracji Skarbowej w Białymstoku poinformował PAP, że paczka wzbudziła zainteresowanie, bo nie było w dokumentach informacji z deklaracją o jej zawartości. „Z uwagi na podejrzenie naruszenia przepisów ustawy o broni i amunicji w zakresie prawidłowości przesyłania i przewozu broni w sprawie zostało wszczęte postępowanie, do którego zostały zabezpieczone ujawnione karabiny. Aby wyjaśnić wszelkie okoliczności tego przypadku, podlaska KAS nawiąże również współpracę z łotewskimi służbami. Niewykluczone, że zabytkowa broń opuściła terytorium Łotwy nielegalnie” – poinformował Czarnecki. KAS podała, że karabin MG 34 był „uniwersalnym, szybkostrzelnym karabinem maszynowym”, który powstał w latach 30-tych XX w. „To podstawowa broń wsparcia w niemieckim Wehrmachcie, produkowana w kilku wariantach i używana także przez inne formacje oraz wojska pancerne, lotnictwo i marynarkę wojenną. Na szeroką skalę MG 34 był użytkowany przez niemiecką piechotę do 1943 roku, kiedy wyparł go jego następca – MG 42” – podał Maciej Czarnecki. PAP/RIRM

Pistolet maszynowy MP 40. MP 40 ( niem. Maschinenpistole 40) – niemiecki pistolet maszynowy kalibru 9 mm, zasilany nabojem 9 × 19 mm Parabellum, produkowany w czasie II wojny światowej. Popularnie nazywany Schmeisserem, choć w istocie niemiecki konstruktor Hugo Schmeisser stworzył tylko magazynek.

Niemiec zasalutował nad ciałem Polaka i powiedział: to jest bohater Data utworzenia: 1 września 2019, 7:00. Jedną z pierwszych polskich ofiar II wojny światowej był kapral rezerwy Piotr Konieczka. W nocy z 31 sierpnia na 1 września ten pochodzący z Pomorza 38-letni żołnierz pełnił służbę na posterunku granicznym w Jeziorkach koło Piły. Ok. godz. pierwszej na placówkę przypuściła atak niemiecka grupa dywersyjna. 40 minut później kapral, który obsługiwał karabin maszynowy, został postrzelony. Potem hitlerowcy zatłukli go kolbami karabinów. Niemiecki oficer, gdy zobaczył ciało Polaka już po walce, zasalutował przed nim i powiedział: to jest bohater. Jako żołnierz... Kapral rezerwy Piotr Konieczka Foto: BRAK Piotr Konieczka urodził się 29 kwietnia 1901 w Czarżu. Potem jego rodzina przeniosła się do Wielkopolski i osiedliła się w Brodnej, gdzie prowadziła swoje kilkuhektarowe gospodarstwo. Z żoną Heleną miał dwóch synów: Zygfryda oraz Romana. Wiosną 1939 roku został zmobilizowany do polskiej armii. 1 września ok. godz. został zabity. Warto przypomnieć, że pierwsze pociski na Polską Składnicę Wojskowej na Westerplatte zostały wystrzelone z niemieckiego pancernika „Schleswig-Holstein” o godz. Trzy godziny po śmierci Konieczki. Jak podał Głos Wielkopolski, 2 września Giersz, chłop z Jeziorek, na konnym wozie przywiózł do Śmiłowa, gdzie znajduje się kościół i cmentarz, zwłoki kpr. Konieczki oraz bestialsko zabitego siekierą strażnika granicznego Szczepana Ławniczaka. Do wozu podszedł oficer Wehrmachtu w randze majora i zażądał odkrycia zwłok. Dowiedział się, że jeden z zabitych, to żołnierz, który sam bronił posterunku w Jeziorkach. Wówczas major rzekł: „To jest bohater. Jako żołnierz nie złamał przysięgi”. Potem zasalutował zmarłemu żołnierzowi. Zobacz także Ostatecznie obaj, Konieczka i Ławniczaka, spoczęli we wspólnej mogile, w pełnym umundurowaniu, na cmentarzu parafialnym w Śmiłowie. Pamięć o bohaterze po wojnie Po wojnie o Konieczce nie zapomnieli okoliczni mieszkańcy, którzy postawili mu skromną drewnianą tablicę. W 45. rocznicę wybuchu II wojny światowej dr Włodzimierz Łęcki z Poznania zwrócił się do władz państwowych o pośmiertnie przyznanie Piotrowi Konieczce medalu „Za wojnę obronną 1939”. Z kolei w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej bohaterowi postawiono pamiątkowy obelisk. Umieszczono na nim napis, że jako pierwszy w Wielkopolsce poległ śmiercią żołnierza. Teraz już wiemy, że również w Polsce. 14 września 2010 roku Piotr Konieczka został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Największa wojna światowa w historii II wojna światowa trwała od 1 września 1939 (agresja Niemiec na Polskę) do78 maja 1945 (podpisanie w Reims aktu bezwarunkowej kapitulacji III Rzeszy - Rosjanie z uwagi na róźnicę czasu uważali że wojna zakończyła się 9 maja) – w Europie, i 2 września na świecie (akt bezwarunkowej kapitulacji Japonii podpisany na pokładzie pancernika USS Missouri w Zatoce Tokijskiej). W wojnie uczestniczyło 1,7 mld ludzi, w tym 110 mln żołnierzy. W trakcie działań wojennych zginęło od 50 do 85 milionów osób. Szacunki te są tak rozbieżne, bo zakładają wiele zmiennych - w tym śmierci spowodowane głodem czy chorobami, których nie można było leczyć z powodu działań wojennych. Źródło: Głos Wielkopolski, Wikipedia Hitler i Stalin podzielili nasz kraj. To był początek światowej katastrofy Zdobył medal dla Polski, wrzucili go do dołu i zakopali /2 Kapral rezerwy Piotr Konieczka PAP 14 września 2010 roku Piotr Konieczka został odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski /2 Kapral rezerwy Piotr Konieczka BRAK Kapral rezerwy Piotr Konieczka pochodził z Pomorza Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:
Najbardziej znanym wieloprowadnicowym systemem artylerii rakietowej II wojny światowej faktycznie jest Katiusza (zbiorcza nazwa wyrzutni BM-13, BM-8 i BM-31 montowanych na różnych podwoziach).
iStockNiemiecka Amunicja Wojskowa Karabin Maszynowy Pierwszej Wojny Światowej - zdjęcia stockowe i więcej obrazów AgresjaPobierz to zdjęcie Niemiecka Amunicja Wojskowa Karabin Maszynowy Pierwszej Wojny Światowej teraz. Szukaj więcej w bibliotece wolnych od tantiem zdjęć stockowych iStock, obejmującej zdjęcia Agresja, które można łatwo i szybko #:gm1401159979$9,99iStockIn stockNiemiecka amunicja wojskowa - karabin maszynowy pierwszej wojny światowej – Zdjęcia stockoweNiemiecka amunicja wojskowa - karabin maszynowy pierwszej wojny światowej - Zbiór zdjęć royalty-free (Agresja)OpisNiemiecka amunicja wojskowa - karabin maszynowy pierwszej wojny światowejObrazy wysokiej jakości do wszelkich Twoich projektów$ z miesięcznym abonamentem10 obrazów miesięcznieNajwiększy rozmiar:2736 x 2052 piks. (23,16 x 17,37 cm) - 300 dpi - kolory RGBID zdjęcia:1401159979Data umieszczenia: 8 czerwca 2022Słowa kluczoweAgresja Obrazy,Archiwalny Obrazy,Armia Obrazy,Bagnet Obrazy,Bitwa Obrazy,Broń Obrazy,Fort Obrazy,Fotografika Obrazy,Front wojenny Obrazy,Granica - Przestrzeń człowieka Obrazy,Historia Obrazy,Horyzontalny Obrazy,I Wojna Światowa Obrazy,II Wojna Światowa Obrazy,Imperializm Obrazy,Jedna osoba Obrazy,Karabin Obrazy,Karabin maszynowy Obrazy,Pokaż wszystkieCzęsto zadawane pytania (FAQ)Czym jest licencja typu royalty-free?Licencje typu royalty-free pozwalają na jednokrotną opłatę za bieżące wykorzystywanie zdjęć i klipów wideo chronionych prawem autorskim w projektach osobistych i komercyjnych bez konieczności ponoszenia dodatkowych opłat za każdym razem, gdy korzystasz z tych treści. Jest to korzystne dla obu stron – dlatego też wszystko w serwisie iStock jest objęte licencją typu licencje typu royalty-free są dostępne w serwisie iStock?Licencje royalty-free to najlepsza opcja dla osób, które potrzebują zbioru obrazów do użytku komercyjnego, dlatego każdy plik na iStock jest objęty wyłącznie tym typem licencji, niezależnie od tego, czy jest to zdjęcie, ilustracja czy można korzystać z obrazów i klipów wideo typu royalty-free?Użytkownicy mogą modyfikować, zmieniać rozmiary i dopasowywać do swoich potrzeb wszystkie inne aspekty zasobów dostępnych na iStock, by wykorzystać je przy swoich projektach, niezależnie od tego, czy tworzą reklamy na media społecznościowe, billboardy, prezentacje PowerPoint czy filmy fabularne. Z wyjątkiem zdjęć objętych licencją „Editorial use only” (tylko do użytku redakcji), które mogą być wykorzystywane wyłącznie w projektach redakcyjnych i nie mogą być modyfikowane, możliwości są się więcej na temat obrazów beztantiemowych lub zobacz najczęściej zadawane pytania związane ze zbiorami zdjęć. Niemiecki karabin maszynowy MG42 z II wojny światowej kalibru 7,92 mm. Współczesne karabiny maszynowe charakteryzują się wysoką szybkostrzelnością (od 600 do 1200 strzałów na minutę), dużym zasięgiem (od 1000 do 2000 metrów) i niezawodnością działania w różnych warunkach klimatycznych i terenowych. Funkcjonariusze Krajowej Administracji Skarbowej z Białegostoku podczas kontroli przesyłek w oddziale jednej z firm kurierskich ujawnili 3 niemieckie karabiny maszynowe MG 34 (Maschinengewehr 34) pochodzące z okresu II wojny światowej. Zabytkowa broń miała trafić do Wielkiej Brytanii od nadawcy z Łotwy. Funkcjonariusze Podlaskiego Urzędu Celno-Skarbowego w Białymstoku podczas kontroli wykonywanej w oddziale jednej z firm kurierskich zainteresowali się paczką nadaną na Łotwie do odbiorcy w Wielkiej Brytanii, na której nie widniała żadna deklaracja dotycząca zawartości. Po otwarciu przesyłki okazało się, że w jej wnętrzu znajdują się 3 niemieckie karabiny maszynowe MG 34 używane na frontach II wojny światowej. Z uwagi na podejrzenie naruszenia przepisów ustawy o broni i amunicji w zakresie prawidłowości przesyłania i przewozu broni w sprawie zostało wszczęte postępowanie, do którego zostały zabezpieczone ujawnione karabiny. Aby wyjaśnić wszelkie okoliczności tego przypadku, podlaska KAS nawiąże również współpracę z łotewskimi służbami. Niewykluczone, że zabytkowa broń opuściła terytorium Łotwy nielegalnie. MG 34 (Maschinengewehr 34) był uniwersalnym, szybkostrzelnym karabinem maszynowym produkcji niemieckiej strzelającym pociskami kal. 7,92 mm, powstałym w latach 30. ubiegłego wieku. To podstawowa broń wsparcia w niemieckim Wehrmachcie, produkowana w kilku wariantach i używana także przez inne formacje oraz wojska pancerne, lotnictwo i marynarkę wojenną. Na szeroką skalę MG 34 był użytkowany przez niemiecką piechotę do 1943 roku, kiedy wyparł go jego następca – MG Izba Administracji Skarbowej w Białymstoku Z Wikipedii, wolnej encyklopedii. Niemieckie zdobyczne pistolety maszynowe w okresie II wojny światowej – pistolety maszynowe zdobyte, a następnie użytkowane przez Wehrmacht na frontach II wojny światowej w latach 1939–1945. Zdjęcie. Nazwa.
Odważni, ale kiepsko uzbrojeni – zwykło się mówić o polskich żołnierzach września. Wprawdzie nasi kawalerzyści mieli przy siodłach szable, ale w Polsce była produkowana także nowoczesna broń. Rewelacyjną bronią był karabin przeciwpancerny Ur. Skonstruował go w połowie lat 30. znakomity inżynier Józef Maroszek i choć broń została przyjęta do uzbrojenia już w 1935 r., niewiele osób wiedziało o jej istnieniu. Wyprodukowane egzemplarze, około 3,5 tysiąca, trafiły do skrzyń z napisem „Nie otwierać: sprzęt optyczny”. Dla zachowania tajemnicy robotnikom w tajnym wydziale Państwowej Fabryki Karabinów w Warszawie mówiono, że pracują przy broni przeznaczonej na eksport do Urugwaju – stąd nazwa Ur. Lufy produkowano w innym miejscu, a całość montowano w Cytadeli Warszawskiej. Pierwszy żołnierz ustawił karabin na dwójnogu, podłączył mieszczący cztery naboje magazynek i strzelił do odległej o kilkaset metrów pancernej kopuły. Próbę powtórzyło kilkunastu strzelców. Ze zdziwieniem oglądali potem dziury w grubej pancernej płycie. Pocisk wystrzelony z karabinu nie przebijał pancerza. W momencie uderzenia sublimował, zaś jego ogromna energia wybijała w pancerzu kilkucentymetrowy korek, który wpadał do wnętrza i rykoszetując rozpadał się na fragmenty. Załogę mógł zabić nie pocisk z karabinu, ale fragment pancerza, który miał ją chronić! Najlepsze efekty dawał strzał w pionowe płyty pojazdu z odległości 100-150 m., ur robił wtedy dziurę nawet w pancerzu o grubości 33 mm. Po pokazie żołnierzom nakazano dochowanie ścisłej tajemnicy. Do wybuchu wojny, gdy wreszcie wydano rozkaz o przekazaniu tajnej broni do jednostek, niewielu żołnierzy znało zalety karabinu. Zdarzało się, że nie chcieli dźwigać ciężaru i kładli ury na wozach taborowych. Część broni wydobyto ze skrzyń dopiero po kilku dniach walk. We wrześniu 1939 roku karabin mógł z powodzeniem niszczyć niemal wszystkie czołgi Niemców i Rosjan. Po wrześniu 1939 r. ury zdobyte przez hitlerowców trafiły do armii włoskiej i były używane w Afryce i na froncie wschodnim. Podobnie jak inna broń rodzimej konstrukcji, która do dziś cieszy się wielkim uznaniem wśród kolekcjonerów – pistolet Vis wz. 35. Choć miał służyć kadrze oficerskiej i rozmaitym służbom, to ogromny wpływ na jego kształt miała kawaleria. Chodziło o drobny element – zwalniacz kurka, który mógł być obsługiwany jedną ręką, wszak w drugiej ułan musiał dzierżyć lejce. Rozwiązanie to wprowadzono kosztem kilku tysięcy złotych i dwuletnim opóźnieniem produkcji. Ostatecznie seryjne pistolety pojawiły się w roku 1936. Pistolet był dziełem duetu Piotr Wilniewczyc i Jan Skrzypiński. Pierwszy był uzdolnionym konstruktorem, drugi dyrektorem Państwowej Fabryki Karabinów w Warszawie i technologiem produkcji broni. Początkowo pistolet nazwano na ich cześć WiS, ale potem nazwę zmieniono na łaciński wyraz „vis” – oznaczający siłę. Choć złośliwi twierdzą, że Polacy skopiowali słynnego colta 1911 i browninga HP, to nie ulega wątpliwości, że vis był całkowicie autorskim pistoletem, w którym zastosowano wiele nowatorskich rozwiązań. Uważany jest za najlepszy polski pistolet, jaki powstał dla wojska. Charakteryzowała go wysoka jakość wykończenia – idealnie gładkie powierzchnie były pokryte ciemną oksydą. Miał 8-nabojowy magazynek, był bardzo celny, trwały i niezawodny. Oficerowie musieli z własnej kieszeni wyłożyć 300 zł na visa w skórzanej kaburze i z plecioną smyczą. Do dziś zagadką pozostaje, ile visów udało się wyprodukować do wybuchu wojny. Numery poszczególnych części pistoletu sięgają nawet 51 tysięcy, ale najwyższy zgodny numer broni 46 311 (wszystkie części – lufa, zamek, chwyt i kilka drobniejszych elementów) należy do egzemplarza wykopanego w 2007 roku na terenie warszawskich Łazienek Królewskich. Do tego trzeba doliczyć pistolety wręczane żołnierzom już we wrześniu 1939 roku bezpośrednio przez pracowników Fabryki Broni w Radomiu. Zrezygnowano wówczas z bardzo wnikliwej kontroli jakości, a nawet dostarczono wojsku partię visów z deltą (to trójkąt bity na broni po numerze seryjnym), niepełnowartościowych, złożonych z części odrzuconych przez kontrolę. Dziś te ostatnie są niesłychanie drogie i poszukiwane. W 1940 r. Niemcy wznowili w radomskiej fabryce produkcję visów, znanych już jako Radom p-35 (nazwa Radom funkcjonuje wśród kolekcjonerów na Zachodzie do dziś). Przenieśli jednak produkcję luf do Austrii. W czasie niemieckiej okupacji powstawały także visy konspiracyjne – nielegalnie wynoszone przez pracowników Fabryki Broni, na których nabijano zdublowane numery. Powstawało w ten sposób do dwóch pistoletów dziennie Konspiratorzy musieli uważać, by egzemplarze o takich samych numerach nie znalazły się w hali produkcyjnej zbyt blisko siebie. Niestety, 19 września 1942 roku po nieudanej akcji żołnierzy Armii Krajowej wyposażonych w takie właśnie visy nastąpiła wielka wsypa, a Niemcy dokonali publicznej egzekucji piętnastu pracowników fabryki (16 października 1942 r.). Mimo to broń nadal wynoszono z zakładu, a w Warszawie powstała nawet podziemna fabryka luf! W Radomiu i później w czeskich zakładach Steyra wyprodukowano w czasie wojny łącznie ok. 315 tys. tych pistoletów. Inżynier Józef Maroszek, twórca ura, przed wojną prowadził prace nad karabinem samopowtarzalnym kbsp wz. 38 M. Do września 1939 r. udało się wyprodukować cztery prototypy i 50 egzemplarzy serii testowej. Broń zaprezentował sam konstruktor, uzyskując na strzelnicy wynik 10/10, a wojsko chciało nawet zamówić wersję o „podwyższonej celności” dla snajperów. Karabin samopowtarzalny był całkowicie polską konstrukcją i znacząco zwiększał siłę ognia piechoty – nie wymagał bowiem ręcznego przeładowywania jak w klasycznym karabinie, zasilał go 10-nabojowy magazynek. Był bardzo prosty w budowie i rozkładaniu – przewyższał pod tym względem niemiecki G41 czy sowiecki SWT 40. Wszystkie zachowane egzemplarze noszą numery czterocyfrowe, co podobnie jak w przypadku znakomitego samolotu bombowego PZL 37 Łoś miało służyć dezinformacji przeciwnika. Niestety, zachowało się tylko kilka egzemplarzy. W zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie znajduje się sprowadzony z ZSRR egzemplarz o numerze 1027, czyli tak naprawdę 27 z serii. Karabiny o tyle trudno zidentyfikować, że nie miały wybitego na komorze orła, lecz napis – zbrojowni, która mieściła się w Warszawie. Do dziś zachowała się na warszawskiej Pradze podziemna strzelnica, na której testowano karabin inż. Maroszka. Konstruktor we wrześniu 1939 roku zestrzelił z tej broni niemiecki samolot. Do rąk polskich żołnierzy trafiało też doskonałe uzbrojenie zaprojektowane za granicą, choćby 37-milimetrowa armata przeciwpancerna wz. 36 szwedzkiej firmy Bofors – bodaj najlepsze działo tego typu na świecie. Początkowo zakupiono 300 dział w Szwecji, później podjęto produkcję licencyjną w zakładach Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki w Pruszkowie. Do września 1939 r. na uzbrojeniu Wojska Polskiego znalazło się ponad 1200 tych trudnych do wykrycia armat, które siały spustoszenie wśród niemieckich wojsk pancernych. 37-milimetrowy pocisk, pędzący z prędkością 800 m/s, przebijał 40-milimetrowy pancerz z odległości 100 m. Długo wydawało się, że nie ma w Polsce żaden egzemplarza tej armaty. Dopiero w 1964 r. w trakcie prac ziemnych odnaleziono działo na warszawskim Grochowie, następne w roku 1975 na Pradze. Najdramatyczniejsza była historia trzeciego boforsa odkopanego cztery lata później na Bródnie – 17 września 1939 r. został zasypany wraz z obsługą. Przy armacie znaleziono szczątki ciał żołnierzy, hełm i 7 łusek armatnich. W lufie tkwił ostatni nabój, którego bohaterscy obrońcy Warszawy nie zdołali już wystrzelić. Firma Bofors wyprodukowała też potężne działa dla baterii artylerii nadbrzeżnej im. Heliodora Laskowskiego na Helu, która we wrześniu 1939 roku toczyła artyleryjski pojedynek z pancernikiem Schleswig-Holstein, oraz wieżę do nowoczesnego czołgu 7 TP produkowanego w Polsce. O tej konstrukcji też warto wspomnieć, bo choć opierała się na brytyjskim czołgu Vickers, to polscy inżynierowie ją udoskonalili, wprowadzając jako pierwsi w seryjnie produkowanym czołgu silnik Diesla – mniej podatny na pożary. Mocnym atutem 7 TP był – obok armaty wz. 37 firmy Bofors w wersji czołgowej – rewelacyjny polski peryskop odwracalny kpt. Rudolfa Gundlacha. Ogółem w Polsce wykonano około 150 czołgów 7 TP. Najsłynniejsza jest szarża 22 polskich maszyn na niemieckie umocnienia w rejonie wsi Pasieki 18 września 1939 roku. Atak ten zmiażdżył opór przeciwnika i otworzył polskim oddziałom, niestety tylko na krótko, drogę na Tomaszów Lubelski. Do dziś nie zachował się żaden egzemplarz, ale dzięki grupie pasjonatów udało się odtworzyć czołg 7 TP, złożony z elementów wielu maszyn odnalezionych na pobojowiskach. To nie wszystkie przykłady znakomitej broni produkowanej przed wojną w Polsce. Były także ciekawe konstrukcje kolejnych modeli czołgów, samochodów terenowych i ciężarowych. Powstał doskonały najcięższy karabin maszynowy (nkm) wz. 38 FK, który bez trudu przebijał 40-milimetrowy pancerz z odległości 200 metrów. Broń ta, wyposażona w celowniki produkcji Polskich Zakładów Optycznych, rewelacyjnie wypadła podczas testowego strzelania do samolotów. Niestety, do 1 września 1939 r. powstało ledwie 50 sztuk tej niezwykłej broni. 23 egzemplarze zamontowano na przestarzałych czołgach rozpoznawczych TKS (tankietkach). Znane są relacje z pojedynku naszych tankietek wyposażonych w nkm-y z czołgami niemieckimi, z których polscy pancerniacy wychodzili zwycięsko. Te i inne konstrukcje miały odmienić i zmodernizować oblicze polskiej armii. Niestety, wznoszony z ogromnym trudem Centralny Okręg Przemysłowy, który miał stanowić serce polskiego przemysłu zbrojeniowego, pełną moc produkcyjną osiągnął na początku lat 40. XX wieku. Śmietankę spili więc Niemcy i komuniści, którzy tak chętnie deprecjonowali osiągnięcia II Rzeczypospolitej. „Tekst pochodzi z "Newsweeka Historia" 9/2013. Najnowszy numer 9/2014 jest już dostępny w sprzedaży. ” Źródło: Newsweek_redakcja_zrodlo
Kategoria:Niemieckie okręty podwodne typu UB II zatopione podczas I wojny światowej Wikiwand is the world's leading Wikipedia reader for web and mobile. Wprowadzenie Kategoria:Niemieckie okręty podwodne typu UB II zatopione podczas I wojny światowej Konflikt rozpoczęty we wrześniu 1939 roku kosztował Polskę utratę prawie połowy swojego przedwojennego terytorium (ten wskaźnik poprawiło nieco przyłączenie Dolnego Śląska, Pomorza i Mazur) oraz życie 1/5 obywateli. Była najbardziej poszkodowanym w czasie wojny (w przeliczeniu na 1 mieszkańca) krajem na świecie. Goryczy dodawał również fakt, że po jej zakończeniu, wpadła w orbitę wpływów sowieckich, stając się de facto krajem satelitarnym ZSRR. Wybuch wojny Niemiecka napaść na Polskę miała być w swym zamierzeniu tylko odosobnioną kampanią, która miała pokazać światu, że z Hitlerem nie ma żartów. Jednak w wyniku sojuszy łączących Polskę z Francją i Anglią, zamieniła się morderczy konflikt, który rozpalił świat na następne 6 lat. Pierwszym epizodem była bohaterska obrona Westerplatte - niewielkiego skrawka ziemi u ujścia Wisły do Bałtyku. Przeważające wielokrotnie niemieckie siły musiały jednak poświęcić na zdobycie tego skrawka ziemi aż cały tydzień. Ta nierówna walka, w której po jednej stronie walczyły karabiny, wozy pancerne, samoloty, a nawet pancernik - a o drugiej garstka bohaterskich żołnierzy stał się symbolem poświęcenia i męstwa polskiego żołnierza w kampanii wrześniowej. Pomnik na Westerplatte Poczuj historię: Potężny pomnik ustawiony w miejscu walki na Westerplatte, u wejścia do gdańskiego portu - liczący 25 metrów wysokości. Z dawnych budynków ocalała tylko Wartownia nr 1, w której urządzono ekspozycje muzealną. Otwarta codziennie Miejsca powojenne w Polsce: schrony bojowe w rejonie Węgierskiej Górki, czyli "polskie Termopile" Zacięte walki w pierwszych dniach wojny trwały także i w innych miejscach. Na południu polskie oddziały stawiły zażarty opór, wykorzystując świeżo wybudowane schrony bojowe w rejonie Węgierskiej Górki. Mimo, że schrony były wybudowane kilka miesięcy przed wybuchem wojny, nie miały pełnego wyposażenia, a beton do końca jeszcze nie stężał, niewielki polski oddział blokował przejście doliną rzeki Soły całej kolumnie niemieckiej przez trzy dni. Dopiero obejście fortyfikacji od tyłu skłoniło obrońców do poddania się. Podobnym bohaterstwem wykazali się też obrońcy Wizny. Z powodu dysproporcji pomiędzy atakującymi a obrońcami, często te epizody nazywane były "polskimi Termopilami". Foto: Gmina Węgierska Górka / Jeden z bunkrów w Węgierskiej Górce Poczuj historię: W Węgierskiej Górce zachowały się do dzisiaj cztery betonowe bunkry. Jeden z nich - "Wędrowiec" przy drodze do Żabnicy jest udostępniony do zwiedzania. Otwarty maj-wrzesień, weekend poza tym po uzgodnieniu telefonicznym. Ślady II wojny światowej w Polsce w pobliżu stolicy Samym bohaterstwem nie dało się skompensować ogromnej przewagi Niemców, przede wszystkim w powietrzu, a także w broni pancernej. Po pokonaniu umocnień granicznych agresorzy szybko przesuwali się w głąb kraju. Mimo, że 3 września wojnę Niemcom wypowiedziała Francja i Anglia, nie podjęto na zachodnim froncie żadnych działań i Niemcy mogli dalej kontynuować soją kampanię. Po kilkudniowej bitwie nad Bzurą, ostatnim polskim zrywie ofensywnym, niemieckie siły otoczyły Warszawę i pobliską twierdzę Modlin i zamknęły pierścień okrążenia. Mimo wielokrotnej przewagi w każdym rodzaju wojsk, miejsca te broniły się dzielnie i dopiero ciężka sytuacja ludności cywilnej spowodowała poddanie miasta 28 września. Dzień później skapitulowała również twierdza Modlin. Foto: Shutterstock Twierdza Modlin Poczuj historię: Twierdza Modlin, położona 35 kilometrów na północ o Warszawy, unikatowy zabytek techniki fortyfikacyjnej zachowała się w bardzo dobrym stanie. Można ją zwiedzać samodzielnie (zewnętrzny obwód twierdzy) lub z przewodnikiem (możliwość wejścia do wnętrza). Terminy zwiedzania z przewodnikiem można znaleźć na stronie Hel - tu także znajdziesz ślady II wojny światowej w Polsce Zupełnie zaskakujący dla niemieckiego agresora był opór stawiony przez polskie wojsko w obronie wybrzeża. Symbolem męstwa i bitności jest obrona Helu, który mimo wielokrotnych nalotów i ostrzału poddał się dopiero 2 października w obliczu kapitulacji stolicy i bez nadziei na pomoc z zewnątrz. Podstawą obrony Helu świetnie zamaskowana artyleria obrony wybrzeża i przeciwlotnicza, która nie została zniszczona przez siły niemieckie do końca obrony. Dzisiaj odwiedzając Półwysep Helski słynący ze wspaniałych plaż, warto odwiedzić także ten niesamowity zabytek historyczny, jakim są doskonale zachowane armaty broniące Helu w 1939 roku. Foto: Muzeum Obrony Wybrzeża na Helu Poczuj historię: Pamiątki i oryginalne stanowiska artyleryjskie są udostępnione przez Muzeum Obrony Wybrzeża. Polskie fortyfikacje otwarte są codziennie, od (w wakacje godzinę dłużej). Warto też obejrzeć pozostałości największych stanowisk artyleryjskich w Europie, które Niemcy budowali w czasie wojny, przy drodze wyjazdowej z Helu, otwarte codziennie, od (w wakacje godzinę dłużej). Nowy porządek Kampanię wrześniową i przegraną wojnę obronną przyspieszyła agresja wojsk sowieckich 17 września 1939 roku. Polska została wbrew prawu międzynarodowemu podzielona pomiędzy dwóch zaborczych sąsiadów. Jak się później okazało - tereny zajęte wtedy przez ZSRR do dzisiaj znajdują się poza granicami Polski. Niemcy część zajętych terenów włączyli bezpośrednio do Rzeszy Niemieckiej, a z głównej części kraju utworzyli Generalne Gubernatorstwo. Miało być ono w założeniu bazą taniej siły roboczej i stopniowej germanizacji społeczeństwa polskiego. Okazało się też wkrótce głównym miejscem eksterminacji Żydów przez Niemców. Na czele Generalnego Gubernatorstwa stanął Hans Frank, a stolicą tej jednostki został Kraków. Poczuj historię: Do dzisiaj, na stromej skale nad Wisłą, w dzielnicy Przegorzały, stoi willa Franka - obecnie siedziba Instytutu Europeistyki i Centrum Badań Holocaustu UJ. Zwiedzanie tylko z zewnątrz, warto zajrzeć do kawiarni z widokowym tarasem. Pierwszy partyzant Mimo przegranej kampanii wrześniowej, naród Polski nie złożył broni - i praktycznie od października 1939 rozpoczęło się tworzenie konspiracyjnych struktur. Polskie podziemie, którego główną siłą była Armia Krajowa, miało większość atrybutów normalnego państwa - sprawną administrację, własne siły zbrojne, niewielką, ale własną produkcję zbrojeniową, wymiar sprawiedliwości, a nawet bogate życie kulturalne z tajnym nauczaniem i własnymi wydawnictwami. Od razu też rozpoczęła się walka z okupantem. Do legendy przeszedł major Henryk Dobrzański "Hubal", którego oddział skutecznie walczył z Niemcami, utrudniając formowania ich administracji. Zginął w potyczce z Wermachtem pod wsią Anielin. Miejsce jego śmierci jest do dziś otaczane czcią. Natomiast nie wiadomo do dziś, gdzie został pochowany. Foto: Major Henryk Dobrzański "Hubal" Poczuj historię: Miejsce śmierci majora "Hubala" znajduje się pod wsią Anielin, 25 km na wschód od Tomaszowa Mazowieckiego, gdzie znajduje się symboliczny "Szaniec Hubala". Warto odwiedzić też Muzeum Armii Krajowej w Krakowie, dokumentujące działalność podziemia. Otwarte od wtorku do niedzieli w godzinach Leśne republiki Wkrótce w oddziały partyzanckie zaczęły formować się w całej okupowanej Polsce, zwłaszcza w terenach o dużym zalesieniu. Od 1943 roku regularne potyczki z oddziałami niemieckimi prowadzono w Świętokrzyskiem, Lubelskiem czy w górach Beskidu. Niezwykle brawurową akcją było przechwycenie i przetransportowanie niemieckiej rakiety V-2, która wysłana do Londynu pozwoliła opracować metody walki z "Wunderwaffe". Poczuj historię: Wśród Lasów Janowskich, na wzniesieniu Porytowego Wzgórza znajduje się piękny pomnik upamiętniający walki partyzantów z oddziałami niemieckimi w 1944 roku. Historię przechwycenia rakiety V-2 można z kolei poznać w muzeum w Bliznej (niedaleko Mielca w woj. podkarpackim) - otwarte od wtorku do niedzieli, Obozy koncentracyjne: ślady II wojny światowej w Polsce Najczarniejszym epizodem okupacji niemieckiej jest budowa na terenach Generalnej Guberni wielu obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Najsłynniejszym z nich był Auschwitz-Birkenau, w którym eksterminacji poddano zarówno naród polski, a przede wszystkim Żydów. W nieludzkich warunkach Niemcy zmuszali do katorżniczej pracy więźniów, z których znaczna część pochodziła z inteligencji - był to jeden ze sposobów łamania "kręgosłupa" narodu polskiego. W sumie w tym jednym tylko obozie zginęło około 1,1 miliona Żydów z całej Europy, a także 140-150 tysięcy Polaków, około 23 tysięcy Romów, około 12 tysięcy jeńców radzieckich oraz ofiar innych narodowości. Foto: Thinkstock / Thinkstock Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau Poczuj historię: Dzielność niemieckich obozów koncentracyjnych i zagłady dokumentuje kilka instytucji w Polsce. Największe muzeum znajduje się w Oświęcimiu, 50 km na zachód od Krakowa - Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, otwarte codziennie, w zależności od pory roku od do (w zimie krócej). Miejsca w Polsce związane z II wojną światową: Muzeum Powstania Warszawskiego W 1944 roku, w obliczu szybkich postępów Armii Czerwonej na Froncie Wschodnim, przy pozornej słabości III Rzeszy, komenda główna konspiracyjnej Armii Krajowej postanowiła własnym siłami opanować Warszawę. Wybucha Powstanie Warszawskie, które trwało 63 dni. Do dziś pozostaje bodaj najbardziej tragicznym i kontrowersyjnym epizodem II wojny światowej na ziemiach Polski. Z jednej strony doprowadziło do całkowitego zniszczenia miasta i śmierci ponad 200 tys. jej cywilnych mieszkańców. Zginęło też prawie 20 tys. żołnierzy podziemnej armii. Z drugiej strony - bohaterska postawa powstańców, gotowość oddania życia za ojczyznę, stały się ogromną inspiracją i wzorem dla pokoleń powojennych opozycjonistów. Foto: istock Muzeum Powstania Warszawskiego Poczuj historię: Na warszawskiej Woli warto zobaczyć Muzeum Powstania Warszawskiego - jedno z najciekawszych i najnowocześniejszych w Polsce. Otwarte w poniedziałki, środy i piątki w godz. w weekendy w czwartki we wtorki nieczynne. Na frontach wojny Warto też pamiętać, że po klęsce wrześniowej znaczna część żołnierzy opuściła kraj i przez Rumunię trafiła na zachód Europy. Tam wzięli oni udział w wielu kampaniach frontu zachodniego. Polscy piloci odznaczyli się w Bitwie o Anglię, prawdziwym męstwem odznaczyły się polskie oddziały pod Narwikiem i Tobrukiem w Afryce. Słynny epizod to zdobycie Monte Cassino we Włoszech w 1944 roku i otwarcie drogi na Rzym, a także zdobycie niemieckiego portu Wilhelmshaven. Znaczna część polskich żołnierzy, która w 1939 roku znalazła się po sowieckiej stronie granicy trafiła do Polskiej Armii, która przedarła się na Bliski Wschód, a część walczyła w ramach 1 Armii Wojska Polskiego, będącej de facto częścią sił Armii Czerwonej. Poczuj historię: Wiele eksponatów związanych z historią działań polskiej armii w czasie ostatniej wojny, zachowane czołgi, samoloty, broń i mundury można zobaczyć w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, czynne środa-niedziela, Od Bugu do Odry Od połowy 1944 roku rozpoczęło się wyzwalanie terenów obecnej Polski spod okupacji niemieckiej, zakończone w maju 1945 roku. W wyniku działań Armii Czerwonej Polska znalazła się całkowicie pod wpływem i kontrolą ZSRR. Zwolenników Rządu Emigracyjnego uwięziono, część z nich mordując, a Polskę stopniowo przestawiano na tory socjalizmu, wszystko to pod kontrolą (militarną) wielkiego sąsiada. Konsekwencją II wojny światowej było nie tylko ogromne zniszczenie materialne kraju, a także wielkie straty ludnościowe, ale także "przesunięcie" Polski na zachód - aż po Odrę, która przed wojną była rzeką prawie całkowicie niemiecką. Foto: Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu / Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu Poczuj historię: Symbolem nowych granic kraju jest między innymi stojący przy plaży w Kołobrzegu pomnik zaślubin Polski z morzem. Warto tu też zwiedzić tutejsze Muzeum Oręża Polskiego, otwarte wtorek-niedziela w sezonie letnim - codziennie .
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/12
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/619
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/591
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/725
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/824
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/832
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/523
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/143
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/17
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/944
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/261
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/328
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/749
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/554
  • h7ve3mqt2x.pages.dev/481
  • niemieckie karabiny 2 wojny światowej